niedziela, 19 lutego 2017

Opowiadanie walentynkowe.

Witam Was 😊
Wiem, że Walentynki były już jakiś czas temu, ale powodu natłoku nauki nie mogłam dodać walentynkowego opowiadania. Jednak niedawno znalazłam czas i do mojej głowy zapukał pomysł na tą historię. Na wstępie powiem, że w  twym opowiadaniu zrezygnowałam ze zbędnych długich opisów miejsc i bohaterów. Chciałam natomiast, aby każdy mógł się utożsamiać z postaciami i pobudzić swoją wyobraźnię.😆 
Teraz troszkę spóźnione szczere życzenia  walentynkowe😉
😙 A więc dużo miłości😗
💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗💗

"Gdybyś kiedy we śnie poczuła, że oczy mo­je już nie pat­rzą na ciebie z miłością, wiedz, żem żyć przes­tał."
           Stefan Żeromski
"Nie mów nic. Kocha się za nic. Nie is­tnieje żaden powód do miłości."
                               Paulo Coelho


"Miłość z pociągu."
     Jak zwykle pociąg zatrzymuje się na stacji i jak zwykle będzie stał tam 20min. Spoglądam ostrożnie na chłopaka siedzącego na przeciwko. Ma bujne, krótko ostrzyżone blond włosy oraz przepiękne błękitne oczy, które uważnie śledzą tekst książki. Czasami delikatnie się uśmiecha kącikiem ust i wtedy na policzku ujawnia uroczy dołeczek.

    Raz w tygodniu chłopak ten jedzie tym samym pociągiem co ja i siada na tym samym miejscu.  Za każdym razem  wsiadam  do tego jednego wagonu w nadziei, że miejsce na przeciwko będzie wolne. Za każdym razem na mnie czeka. Choć nie wiem jak owy chłopak ma na imię- kocham go. Może nie wiem o nim za wiele ale to prawda. Wiem jedynie na jakiej stacji wysiada; jedną wcześniej niż ja, wiem jakie lubi czytać książki, jakiej muzyki słucha. Zauroczył mnie swoją uprzejmością, urokiem osobistym.

    Pewnej środy jak zawsze wsiadłam do drugiego wagonu, zmierzając do czwartego miejsca od prawej, wpatrując chłopaka dla którego moje serce bije szybciej. Tego dnia miejsce na przeciwko było puste. Pamiętam jak dziś o czym wtedy myślałam. ,,Może uznał mnie za prześladowce i zmienił miejsce lub pociąg, a może po prostu zachorował". Był to dzień, w którym po raz pierwszy żałowałam, że pociąg zatrzymuje się na stacji tę 20min , gdyż dłużyły się niemiłosiernie. Powodując, że do mojej głowy napływały różne myśli. 

     Dziś nie chciałam niczego żałować. Postanowiłam w końcu z nim porozmawiać. Jednak mój pierwotny plan okazał się trudniejszy niż przypuszczałam. Minęło już dwadzieścia minut i pociąg rusza, a ja nie odezwałam się ani słowem. ,,Za dziesięć minut chłopak wysiądzie''. W tej chwili odłożył książkę do plecaka i chwycił leżącą obok różę. Nie zauważyłam jej wcześniej. Była piękna. Okazała czerwoną różą z ostrymi kolcami. Na łodydze przyczepiona było serduszko z dedykacją. Chłopak nerwowo ściskał ja w dłoni. Co róż spoglądając na zegarek. Czyżby umówił się na randkę.  Ukłucie w sercu jest naturalnym objawem prawda? Jeszcze raz spojrzałam na kwiat.
-Piękna róża- palnęłam bez zastanowienia. Moje słowa wyrwały chłopaka z głębokiego zamyślenia.
-Dziękuję - po raz pierwszy usłyszałam jego głos. Był to męski ale delikatny dźwięk. Dlaczego na moje policzki wstępują rumieńce skoro nie powiedział nic zawstydzającego?
-Z jakiej to okazji?- zapytałam chcąc usłyszeć jego głos. "Szybciej, odpowiedz" pomyślałam gdy pociąg powoli zatrzymywał się na jego stacji. Wtedy to wstał i po chwili gorączkowego zamyślenia, czerwony jak piwonia wręczył mi różę że słowami:
-Dla Ciebie z okazji Walentynek.

     Zanim zdążyłam otrząsnąć się z szoku jakiego doznałem drzwi przedziału zamknęły się a on zniknął na peronie. ,,Nawet mu nie podziękowałam, czyżby się rozmyślił co do randki i jak na filmach postanowił dać kwiaty pierwszej spotkanej dziewczynie". Być może była to prawda, ale ja i tak czułam się szczęśliwa. Zupełnie zapomniałam o Walentynkach. Spojrzałam na różę i zobaczyłam karteczkę z dedykacją. Otwarłam czerwone serce i przeczytałam:
《 *numer telefonu*
Dla dziewczyny z wagonu pierwszego o najpiękniejszych oczach jakie widziałem. Dla tej której imię pragnę poznać. Maciej.》
Wtedy to w pełnym szoku, z łomoczącym sercem wyjęłam telefon i napisałam pod podany numer:
《Dziękuję. Anastazja.》
 ~Koniec~

czwartek, 19 stycznia 2017

Korona Tamary cz.1

Witam!😁
O to nowe opowiadanie. Będzie ono jedną z dłuższych serii. Zaczęłam pisać jej już dawno temu i nie miałam okazji na dokończenie. Jednak dziś nadszedł ten moment, aby powoli kontynuować tę opowieść. Moim zdaniem sam pomysł na fabułę jest ciekawy i mam nadzieję, że nie zniszczę tego potencjału.Mam do was jeszcze pytanie. Ostrzegam odpowiedzi mogą wpłynąć na dalszy ciąg historii [nie chcę za wiele zdradzać😉]:
Wolicie silne, niezależne, odważne kobiety, czy może skromne, nieśmiałe osóbki?
Odpowiadajcie w komentarzach [cieszyła bym się gdybyście napisali również dlaczego].
Miłego czytania!!!
____________________________________________________________

 Korona Tamary.

Wiatr wiał szybciej niż zwykle, gwałtownie szarpiąc drzewa. Grzmoty słychać było w całym zamku. Błyskawicznie rozświetlały komnaty jaśniej niż ogień z kominków. To było pewne. Dziś nadszedł dzień przepowiedni.
    W największej sali zebrali się najważniejsi doradcy króla. Siedząc przy potężnym drewnianym stole wpatrywali się we wrota, gdzie miała ukazać się wyrocznia. Wystarczyło jedno spojrzenie by wiedzieć, że nie są to zwykłe drzwi. Ramy były pięknie wyrzeźbione, przypominało to wijące się gałęzie. Na ich widniała smocza rzeźba.
    Nagle wszystko jakby zatrzymało się w miejscu. Nie było słychać żadnego dźwięku, jedynie zgrzyt otwieranych drzwi. Pośrodku wrót stała kobieta. Miała ona na sobie długą fioletową szatę z kapturem. Zasłaniał on jej włosy i rzucał cień na starą pomarszczoną twarz. Przez mrok przebijał się jedynie blask jej przerażających oczu. Nie posiadały one źrenic, były jedynie duża błękitną plamą.
    Punktualnie o północy, gdy księżyc znajdował się w najwyższym punkcie swej drogi, przemówiła:
-Dziś- głos miała potężny i głęboki, lecz pochodził jakby z oddali- nadszedł dzień, w którym usłyszycie mą przepowiednię. Słuchajcie uważnie, bo powiem tylko raz.
Złożyła ręce, jak do modlitwy i zamknęła oczy, a gdy je ponownie otworzyła zaświeciły złotym blaskiem.
-Nasze królestwo czekają wielkie zmiany. Dziedzic tronu założy koronę Tamary. Dawni królowie ukryli ją w Krainie Dusz Umarłych, gdyż świeci on srebrnym blaskiem tylko na głowie prawowitego władcy. Na nic krucze skrzydła i opór gdy zapłonie smoczy ogień.
    Niespodziewanie uklękła na podłodze. Jej ciało zaczęło zmieniać się w piękne fioletowe skrawki, powoli zdmuchiwane przez wiatr. Żaden z obecnych nie przejął się tym widokiem. Wszyscy zaczęli zastanawiać się nad sensem słów wyroczni.
-To oczywiste, dawni władcy ukryli koronę Tamary, by nie wyszła na jaw prawda o tym, że nie są prawowitymi władcami.
-Jak mieliby to zrobić? Poza tym wszyscy wiemy, że owa korona to mit- król wydał się być roztrzęsiony.
-Myślę- po chwili zabrzmiały słowa lorda Friedleina, pulchnego mężczyzny, który był najbardziej zaufanym władcą króla- że ważniejsze są słowa o prawowitym dziedzicu. Sądzę iż książęta powinni udać się na poszukiwania korony.
-Czyś ty oszalał? Mam wysłać własnych synów w niebezpieczną podróż, po coś, co być może nie istnieje! Ich moce nie są aż tak potężne.
- Rozumiem Cię, Panie, lecz uważam, że  lord Friedlein ma rację. Mimo wszystko to będzie test, który zdecyduje kto zostanie przyszłym władcą.
-Sądziłem, że to oczywiste iż to Konstantyn jako najstarszy syn obejmie tron po naszym królu- Rzekł jeden z urzędników.
-Nie możemy sugerować się tego typu pobudkami- zwrócił uwagę Lord Friedlein.- Młody książę może być równie dobrym władcą  jak jego starszy brat. Młodzieńcy są już w takim wieku, że mogą podjąć tego typu wyprawę. Warto podkreślić, że wzbogaci ona ich wiedzę na temat królestwa.
- Masz rację drogi przyjacielu. Proszę poinformować moich synów, że podjąłem decyzję. Niech wezmą tyle złota i służby ile uznają za stosowne i ruszą jak najszybciej w drogę.
Po ostatnich słowach króla, wszyscy rozeszli się. Sala opustoszała. Lord Friedlein ruszył w stronę komnat księcia Gerarda.
    Ogromne drzwi otwarli mu dwaj rycerze z miejskiej straży. Byli ubrani w typowe żołnierskie mundury koloru brązowego. Z lewej strony widniały herby ich rodów.
    Komnata księcia była miejscem odpowiednim dla osoby o jego statusie społecznym. Jednak nie lubił się nim tak obnosić, dlatego lord bardzo go szanował oraz zechciał wesprzeć w trudach podejmowanej wyprawy tak jak mógł.
-Witam Waszą wysokość.
-Miło cię widzieć lordzie.
    Przed pulchnym mężczyzną stanął wysoki, atletyczny młodzieniec. Miał on na sobie czarny jedwabny strój, który podkreślał jego długie ciemne włosy i błękitne oczy. Od razu można było spostrzec, że szykuje się do drogi.
-Postanowiłem wyruszyć w drogę już dziś. Samotnie będę poruszał się szybciej i sprawniej.
-Istotnie książę, lecz uważam, że to odrobinę nierozważne- mężczyzna przemówił bardzo rzeczowym tonem- Zauważ, że nie za dobrze znasz teren po za tutejszymi nizinami. Sądzę, że przyda ci się przewodnik, który zna tamte ziemie.   
-Kogo proponujesz?
-Wysłałem już Jamesa, chciałbym także aby on ci towarzyszył.
    Gerard zgodził się bez dłuższego zastanowienia. Zawsze ufał rada lorda Friedleina, a ser Jamesa traktował jak brata. Był to wychowanek lorda, o kilka lat starszy od księcia. Dawniej mieszkał w  sierocińcu. Odznaczał się jednak niezwykłą odwagą i gdy zobaczy rabusiów atakujących lorda, nie wahał się i ruszył mu na ratunek. Ten natomiast zaopiekował się nim i wychował na najlepszego rycerza jakiego znało to królestwo.
-Będziesz udawał jego giermka i podróżował anonimowo.